niedziela, 14 czerwca 2015

Chapter Six


*****
~ Phoebe ~

     Nerwowo zacisnęłam pięści, kiedy kolejny raz zostałam skierowana do kawiarni obok po kawę. Jeszcze poprzedniego dnia, cieszyłabym się z możliwości oderwania się od znienawidzonych papierów, jednak dzisiaj marzyłam, aby wszyscy nagle wyparowali i dali mi spokój.
     Plan Griffiths'a się powiódł.Od kilku dni, jesteśmy zasypywani telefonami z różnych gazet, stacji telewizyjnej czy radia w związku z zaręczynami Louis'ai Eleanor. W ten sposób upieczono dwie pieczenie na jednym ogniu: Gazety nie wspominały już i o domniemanym związku dwójki z pięciu członków One Direction, a Larry Shippers utarto nosa. Nie trudno zgadnąć co działo się w fandomie zespołu: jedna część fanów świętowała, kiedy druga rozpaczała. Szkoda tylko, że tych drugich było zdecydowanie mniej; niezniszczalna siła Larry Shippers powoli przestawała istnieć.
     Leniwym krokiem przeszłam przez ulicę, czując na plecach gorące promyki słońca. Dzisiejszy dzień był jednym z nielicznych, które zaszczyciły mieszkańców Londynu bezchumrnym i bezwietrznym niebem. Zatrzymałam się przed drzwiami kawiarenki, odwracając twarz w kierunku słońca, chcąc przez chwilę poczuć się jak w domu. Uśmiechnęłam się lekko przymrużając oczy i wchodząc do pomieszczenia.
        - Czarna z podwójnym mlekiem i cukrem na wynos -  rzuciłam do stojącego za kasą chłopaka. Niecierpliwie stukałam paznokciami o blat, uważnie obserwując kszątającego się szatyna. Okazjonalnie zerkałam na zegarek, mocniej zaciskając dłonie w pięść. Zostało mi kilka minut.
        - Na tym polega twoja praca? Na podawaniu kawki? - drgnęłam słysząc za sobą głos Jeffrey'a. Nerwowo rozejrzałam się, szukając kogoś kto mógłby być potencjalnym donosicielem Modest, jednak kiedy nikogo takiego nie zauważyłam, odwróciłam się do mężczyzny.  - Co oznaczał twój wczorajszy SMS?
        - 5 Second Of Summer wiedzą o nas - rzuciłam cicho, wpuszczając wzrok na swoje paznokcie. Mężczyzna przede mną wstrzymał oddech, aby po chwili wypuścić go ze świstem.
        - Ktoś jeszcze?
     Pokręciłam głową, odbierając zamówienie i płacąc. Powoli skierowałam się do wyjścia, czekając, aż Azoff do mnie dołączy. Po kilku sekundach szedł kilka kroków za mną, udając że przygląda się trzymanej przez siebie gazetce.
        - Plan jest bez zmian. Trzeba mieć na nich oko, jeszcze coś spieprzą - usłyszałam, kiedy zatrzymałam się na światłach - Coś nowego w sprawie One Direction?
        - Oprócz nagłych zaręczyn to nie - ruszylam na drugą stronę ulicy, kiedy światła zmieniły się na zielone.
        - Dobrze. Będziemy w kontakcie - dodał, wymijając mnie i idąc w przeciwną stronę od biura. Westchnęłam cicho, wchodząc do budynku i kierując się na odpowiednie piętro.

*****

     Zmęczona, wyłączyłam komputer i ściągając z ramion jasny żakiet.  Odetchnęłam z ulgą, rozpinając kilka guzików koszuli. Zabrałam swoje rzeczy, ostatni raz rozglądając się po biurku i kierując się w stronę wyjscia. Ledwie zdążyłam chwycić klamkę, kiedy drzwi za mną otwrały się.
        - Phoebe, jak dobrze że jeszcze jesteś! - zamarłam, słysząc głos swojego szefa. Odwróciłam się ze sztucznym uśmiechem, czekając na kolejne słowa - Idź do konferencyjnej po papiery. Zostawiłem je po spotkaniu z Little Mix.- zawołał, składając dłonie na piersi. Skinęłam głową, odkładając swoje rzeczy i szybko wychodząc na korytarz. Po kilku krokach znalazłam się pod właściwą salą, wchodząc do niej. Po omacku zaczęłam szukać włącznika światła, natychmiast zapalając go.
     Z moich ust wydostał się cichy krzyk, kiedy przede mną wyrosła sylwetka Harry'ego w rozpiętej do połowy koszuli. Za raz za nim wychylił się Louis, nerwowo poprawiając pasek od spodni. Gorączkowo rozejrzałam się dookoła, starając się zignorować uczucie zażenowania. Zagryzłam mocno wargę, płasko przylegając do ściany za mną i oddychając głęboko.
      - Co wy tutaj robicie? - zapytałam mierząc chłopaków wzrokiem. Harry spuścił wzrok na swoje trzęsące się dłonie. Zmarszczyłam brwi. - Macie zakaz przebywania we własnym towarzystwie. - dodałam po chwili.
        - Co cię to obchodzi, co? - Louis gwałtwonie zbliżył się do Harry'ego ciasno oplatając jego drżące ciało ramionami. - powiesz o tym Griffiths'owi, tak? Chcesz nas jeszcze bardziej pogrążyć?!
     Pokręciłam głową, skupiając całą swoja uwagę na młodszym chłopaku. Nie byłam głupia, doskonale wiedziałam, że chłopak lada chwila będzie miał napad paniki. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego nie było o tym wspomniane w jego papierach. Czegoś tak ważnego nie można było pominąć.
        - Uspokój się! - syknęłam do szatyna powoli podchodząc do nich. - Posadź go na krześle, za chwile całkowicie stąd odleci.
     Ignorując zdziwione spojrzenie niebiskookiego, podeszłam do wysokich okien, otwierając jedno z nich na oścież. Rześki podmuch wiatru, rozgonił moje włosy i owiał twarz. Kątem oka zerknęłam na chłopców.
     Harry siedział skulony na krześle, a zaraz przed nim klęczał Louis, gładząc jego kolana i cicho coś do niego szepcząc. Mimowolnie odwróciłam wzrok, chcąc dać im chwilę prywatności. Tego na pewno nie powinnam oglądać.
        - Musicie zrozumieć, że nie jestem przeciwko wam - mruknęłam cicho. Przeczesałam dłonią włosy odwracając się. - Stram się iść wam na rękę jak najbardziej mogę...
        - Żartujesz sobie?! Gdyby tak było nie doszłoby do zaręczyn moich i Eleanor...
        - Ale gdyby nie ja, miałbyś o wiele większe przedstawienie niż miałeś. - zamknęłam oczy siadając na pobliskim krześle. Spojrzałam na Harry'ego kontrolując jego stan. Na szczęście oddech chłopaka wracał już do normy. - Jeżeli chcecie, aby Modest dał wam trochę swobody, musicie robić wszystko co wam będą kazać. Nawet jeżeli przez to musicie trzymać się od siebie z daleka.
     Podniosłam się z miesca, podchodząc do baniaka z wodą i nalewając przeźroczystej cieczy do plastikowego kubka. Chwilę później plastik znalazł się w ręku Hazzy, a ja zbierałam rozwiane przez ciągle otwarte okno papiery. Ostatni raz spojrzałam na siedzących chłopaków, uchylając drzwi, które jednak szybko zamknęłam.
        - Chować się, szybko! - waknęłam odwracając się w stronę Harry'ego i Louis'a. Zdezorientowani, podnieśli się z krzeseł. -Szef tutaj idze, jeżeli się nie schowacie....
        -Phoebe? Co tutaj się dzieje?! - zamarłam słysząc glos Griffiths'a.
Mamy przejebane.

*********
5 KOMENTARZY  - NEXT!

Cześć wam! Przepraszam, że taki krótki, ale skończyły mi się odcinki. Muszę napisać je do przodu!
Lidze na wasze komentarze!
Jak myślicie, czy szef Phoebe przyłapie Larry'ego?

niedziela, 31 maja 2015

Chapter Five

*******

~Niall~

     Kolejna pusta butelka piwa, wylądowała na białym dywanie, dołączając do leżącej już tam sterty przezroczystych naczyń. Nie zwróciłem uwagi, kiedy jedna z nich przechyliła się, wylewając resztkę alkoholu, przez co zniszczyła drogi materiał. Znudzony, skakałem z kanału na kanał, starając się znaleźć przynajmniej jeden program, który nie pieprzyłby o cudownych zaręczynach Louisa. Od samego rana, bombardowany byłem nie tylko uroczymi zdjęciami zrobione przez obecne tam fanki, ale również męczącymi telefonami od dziennikarzy. W efekcie końcowym, wyłączyłem telefon.
     Modest! Management, potrafił wywołać zainteresowanie, kiedy najbardziej tego potrzebował. Wykorzystał Danielle i Liam'a,  zaręczyny Perrie i Zayn'a, a teraz pora na Louis'a. Najbardziej szkoda było mi Harry'ego, najgorzej znosił rozstanie z szatynem.
     Zdenerwowany wyłączyłem telewizor,  wstając i chwiejnym krokiem idąc w stronę tarasu. Nie przejmowałem się padającym w całym Londynie deszczem - chciałem jedynie trochę odetchnąć. Oparłem się o kolumnę, wkładając ręce do kieszeni, wdychając świeże i zimne powietrze. Obserwowałem lejące się strugi deszczu, nerwowo przygryzając wargę. Ostatnie słowa szefa Modest, ciągle huczały w mojej głowie, nie pozwalając zrelaksować się chociaż na chwilę. Bałem się, że zarząd w obawie przed plotkami o mojej orientacji, doczepi jakąś modelkę, aktorkę, albo Bogu winną dziewczynę na pokaz. Nie chciałem okłamywać fanów i patrzeć ich zawiedzione miny, kiedy dowiedzą się, że to fejk.
      Westchnąłem siadając na zimnych kafelkach i opierając głowę na ramionach. To, że byłem sam, kiedy reszta chłopaków spędzała wolny czas w towarzystwie swoich partnerek, albo partnera, potęgowało moją samotność. Dodatkowo zarząd przypomina mi o tym fakcie na każdym kroku.
     Drgnąłem kiedy z kieszeni spodni wydostał się dźwięk przychodzącego połączenia. Niechętnie chwyciłem urządzenie, kątem oka patrząc na nieznany mi numer. Wahałem się przez chwilę, decydując się w końcu na odrzucenie połączenia. Nie miałem ochoty na rozmawianie z kimkolwiek.
     Kieszeń ponownie zadrgała, a ja zdenerwowany, wyłączyłem telefon.
        - Pieprzcie się - syknąłem biorąc do ręki kolejną butelkę alkoholu.

~Luke~

        - Nie odbiera - westchnąłem nerwowo przeczesując ręką włosy. Zrezygnowany spojrzałem na swoich przyjaciół, trzymających brunetkę w mocnym uścisku - Co chce zrobić Azoff? - zapytałem dziewczynę siadając przed nią.
        - Skąd mam wiedzieć? Nikogo takiego nie znam! - krzyknęła próbując wyrwać się chłopskim. Głośno westchnąłem opierając głowę na rękach. Tępo wpatrywałem się w dziewczynę, zastanawiając się dlaczego to właśnie ją Jeffrey wyznaczył do tego zadania. Niewątpliwie była piękną dziewczyną, jednakże oprócz ładnej buzi, musiała mieć coś jeszcze.
     Westchnąłem głośno, wstając z metalowego krzesełka i podchodząc do ciemnego biurka, stojącego na samym środku pokoju. Odsunąłem jedną z szuflad, rzucając na blat niebieską teczkę, którą z samego rana przekazał mi prywatny detektyw. Ze środka wydostało się kilka fotografii, które natychmiast chwyciłem i nerwowym krokiem podeszłym do Phoebe.
        - Jeżeli nie wiesz kim jest Azoff, to kto to w takim razie jest?
     Odwróciłem fotografie, aby brunetka mogła zobaczyć ich zawartość. Zdjęcia, które trzymałem, zrobione zostały w dniu, kiedy Henley dostała pracę w Modest. Dokładnie ukazywały scenę spotkania w kawiarence z tajemniczym mężczyzną, którym okazał się Jeffrey Azoff.
     Nastolatka głośno wciągnęła powietrze, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. Cierpliwie czekałem, aż dziewczyna zacznie mówić.
        - J-ja... t-to nie t-tak...
        - Skończ pieprzyć Henley!- warknąłem uderzając rękoma w biurko. Moja pierś gwałtownie opadała i unosiła się ze zdenerwowania. Zacisnąłem dłonie w pięści, starając się uspokoić. Przez ten cały czas, dziewczyna wpatrywała się we mnie z ciekawością. - Doskonale wiemy, że znasz Azoff'a. Jaki. Jest. Jego. Plan?
        - Myślisz, że wam powiem? Nie mogę tego zrobić, mam zakaz. Lepiej mi powiedz, skąd wy o tym wiecie? - zapytała unosząc brew.
        - Wiedzieliśmy, że Jeffrey nie przepuści okazji, aby zgarnąć One Direction dla siebie. Może i ma własny Management, ale to nadal snobistyczny dupek marzący tylko o pieniądzach.
     Niebieskooka poruszyła się, mrużąc oczy. Wpatrywałem się w nią przez kilka sekund, aż alarm w zegarku Michaela rozbrzmiał w całym pomieszczeniu. Właśnie skończyła się przerwa Phoebe, więc chcąc nie chcąc musieliśmy wypuścić dziewczynę, nawet jeżeli nic konkretnego nam nie powiedziała.
     Skinąłem na Ashton'a i Calum'a, którzy trzymali nadgarstki dziewczyny. Rozluźnili swój uścisk, a brunetka natychmiast poderwała się z miejsca.
        - Mam nadzieję, że Azoff nie zawali. - powiedziałem, kiedy otwierała drzwi. Znieruchomiała na kilka sekund. - To są nasi przyjaciele, chcemy dla nich jak najlepiej.
     Głośny trzask drzwi jeszcze długo roznosił się po ciemnym pomieszczeniu.

******
Jak myślicie o co chodzi 5SOS? I jaki jest plan Azoff'a?
Króciutki wiem :(
Odcinek bez gifów, bo blogspot coś spieprzył z ustawieniami. Źle układa mi gify i koszmarnie to wygląda :/

8 komentarzy = next!



+ kto chce być informowany o nowych odcinkach, niech zostawi namiary na siebie w zakładce ''Informuję''

niedziela, 24 maja 2015

Chapter Four


*********  

~Phoebe~

     Słońce powoli chowało się za ścianami budynków znajdujących się obok Tamizy. Dzisiejszy dzień był wręcz idealny, aby wyjść na spacer ze swoją drugą połówką, pooddychać świeżym powietrzem i przez chwilę zapomnieć o swoich problemach. Rozejrzałam się dookoła, szukając wzrokiem ukrytego reportera z aparatem, gotowym w każdej chwili zrobić zdjęcie.  Za kilka minut wybije siódma, a co za tym idzie, kuter który wynajął Louis odbije od brzegu, tym samym rozpoczynając nasz teatrzyk.
        - Przeklęty krawat! - usłyszałam zdenerwowany głos szatyna, który wyłonił się spod pokładu. Pociągnął za wąski materiał, zrywając go ze szyi i rzucając na pokład - To i tak ma być pieprzone przedstawienie, nie muszę się aż tak kurwa starać. - dodał siadając na jednym z przygotowanych krzeseł. Westchnęłam cicho, biorąc krawat i zakładając go na szyję szatyna. Warknął ostrzegawczo, kiedy tylko pojawiłam się w zasięgu jego wzroku. Z niewiadomych mi przyczyn, od wczorajszego spotkania, odnosił się do mnie z wrogością - Uważaj - zawołał, kiedy moje palce musnęły fragment garnituru. Nie musiałam pytać - doskonale wiedziałam, że jest to część garderoby Harry'ego.
     Odsunęłam się od chłopaka, kiedy krawat znalazł się już na swoim miejscu. Zerknęłam na zegarek, odliczając ostatnie sekundy. Kilka chwil później łódź, odbiła od brzegu, przez co zmuszona byłam do schowania  się w bezpiecznym miejscu, gdzieś gdzie ze spokojem będę mogła kontrolować całą sytuację. I wkroczyć, gdyby coś poszło nie tak. Przygładziłam białą bluzkę i czarną kamizelkę, udając się w stronę barku, gdzie stał już jeden z kelnerów. Skinęłam mu głową, wymijając go i siadając za barem - w ten sposób reporter nie uchwyci mojej sylwetki na zdjęciu, a Larry Shipper nie będą mieć dowodu na to, że jest to sprawka Modest.
     Spuściłam wzrok na swoje dłonie, ignorując sztuczny i zbolały uśmiech Louisa posłany w stronę wchodzącej Eleanor. Jej również nie podobała się wizja fałszywych zaręczyn. Z tego co zdążyłam dowiedzieć się od Amandy, sama panna Calder była już w stałym związku, który tak samo jak związek Louisa i Harry'ego - został starannie zatuszowany przez firmę w której "pracuję". Mimo to, Eleanor zgodziła się ukrywać orientację Louis'a, ślepo robiąc to czego się od niej oczekuje. Nie pochwalam takiej postawy, jednak podziwiam tę dziewczynę za to jak to wszystko wytrzymuje. Fanki chłopców nie są głupie - wręcz przeciwnie - są zbyt mądre. Doskonale wiedzą, kiedy wkraczamy do akcji, kiedy Modest zabronił czegoś chłopcom... Obawiam się, że gdyby chciały i wspólnie połączyły siły, firma tak bardzo przez nie znienawidzona, przestałaby istnieć.
        - Pięknie wyglądasz, kochanie. - zawołał Louis, całując brunetkę w policzek i prowadząc ją w stronę zastawionego stołu. Odsunął krzesło, pomagając usiąść swojej ''dziewczynie''. - Jak ci minął dzień? - zadał kolejne pytanie, starając się nie pokazać obrzydzenia na twarzy. Westchnęłam cicho, żałując, że nie wybiłam tego pomysłu z głowy Louis'a. Przecież mógł zorganizować ''romantyczną kolację'' u siebie w domu. Nikt nie sprawdzałby, czy faktycznie upadł na kolano i wsunął pierścionek na palec Eleanor, czy nie schował go w deserze. Nie miałby widowni, a co za tym idzie - po pół godzinie mogłoby być po wszystkim.
        - Całkiem dobrze - Calder uśmiechnęła się, pocieszająco klepiąc dłoń Tomlinson'a. Wiedziała jak teraz się czuł, chciała mu w jakiś sposób pomóc przez to przejść. Gdyby tylko mogła, nie przyjęłaby''oświadczyn'', ale z góry kazano powiedzieć jej ''tak'' - Po południu wyszłam z Jenną na spacer. A jak  ciebie? Słyszałam, że szykujecie się do wydania nowego albumu?
     Szatyn skinął głową, dając znak kelnerowi, aby podał jedzenie. Obserwowałam jak mężczyzna obok mnie, chwyta przygotowaną już wcześniej tacę, i zanosi na stół. Wszystko szło zgodnie z planem; po romantycznej kolacji, para miała przejść na dziób statku i obserwować niebo. Następnie Louis miał uklęknąć i ''oświadczyć się '' ku radości wszystkich homofobów pracujących w Modest.
      - Tak, pracujemy nad czwartym albumem, będzie się nazywał ''Four''... - odsunęłam się od baru, nie chcąc słyszeć więcej z rozmowy ''zakochanych''. Cały ten teatrzyk był przyszykowany tylko dla kelnerów; oczekiwaliśmy, że nie wywiążą się ze swojej umowy, a konkretniej z punktu dotyczącego dyskrecji i opiszą w internecie przebieg oświadczyn. Przyszykowaliśmy się na każdą ewentualność. Nic nie mogło zepsuć dzisiejszego dnia.
     Raport jaki złożyłam wczorajszego wieczoru Azoffowi, nie zadowolił go. Zaniepokoiła go informacja o fałszywych zaręczynach, przez co musiał zmienić taktykę. Nie powiedział dokładnie co uległo zmianie - mamy jedynie robić to co robiliśmy i nie rzucać się w oczy. W odpowiednim momencie, zostaniemy poinformowani o zmianie planu. Amanda,sfałszowała bilingi, które dzisiejszego ranka wylądowały na biurku Griffiths'a. Staruszek nie był zadowolony z rezultatów - Bild przecież nie jest wiarygodnym źródłem informacji, a to własnie on miał ogłosić światu wieść, że Louis Tomlinson zmienił swój status z ''chłopaka'' na ''narzeczony''.
     Obróciłam się spoglądając na Tomlinson'a. Cały jego dzisiejszy strój, był wyjęty z szafy Harry'ego. Uśmiechnęłam się, zauważając jak szatyn wręcz tonie w czarnym materiale. Spodnie - wcześniej zwężone i skrócone - podtrzymywane były przez czarne szelki, starannie ukryte pod marynarką, która jako jedyna została w nienaruszonym stanie. Louis wręcz zaklinał, aby nikt nie dotykał góry marynarki, co ku niezadowoleniu Richarda, trzeba było uczynić.
     Chrząknęłam znacząco, przez co wzrok Louis'a spoczął na moją sylwetce. Po kryjomu stuknęłam się w zegarek, niemo każąc chłopakowi się pośpieszyć. Za kilka minut będą w zasięgu wzroku podstawionego fotografa i kilku fanów.
        - Eleanor, chciałbym ci coś pokazać - chłopak odsunął krzesło dziewczyny, chwytając ją za rękę i prowadząc na sam czubek statku. Zerknęłam na ląd, rozpoznając znaczną grupę czekających tam osób. Zmarszczyłam brwi, kiedy policzyłam wszystkie fanki. Poinformowałam tylko pięć, a na brzegu stało ich co najmniej trzydzieści. Któraś z nich musiała rozpowszechnić informacje o spotkaniu Louis'a w internecie.
     Zagryzłam wargi, nie chcąc zwrócić na siebie niczyjej uwagi, kiedy z moich ust wyszło kilka słów przekleństw. Mam nadzieję, że Tomlinson mimo tak szerokiej widowni się postara, aby to wszystko było jak najbardziej autentyczne. Nawet nie chciałam myśleć o tym, jaki opieprz mogłabym dostać od Griffiths'a, gdyby coś poszło w tej chwili nie tak.
     Głośny krzyk zaskoczenia, zmusił mnie do spojrzenia na dziób statku i skontrolowania przebiegu poczynań chłopaka. Eleanor zaszklonymi oczami wpatrywała się w klęczącego przed nią Louis'a trzymającego pierścionek w ręku. Wstrzymałam oddech, kiedy usta szatyna poruszyły się wypowiadając długo oczekiwane przez wszystkich słowa. Odległość w jakiej stałam uniemożliwiała mi zrozumienie tego co mówi Louis, jednak energiczne kiwnięcie głową brunetki i rzucenie się na szyję sztucznie uśmiechniętego chłopaka, potwierdziły moje przypuszczenia: Louis Tomlinson oświadczył się Eleanor Calder. A ona powiedziała ''tak''.
        - To takie romantyczne... - powiedziała stojąca obok mnie kelnerka, wycierając z policzków łzy wzruszenia - Ile bym dała, aby mój chłopak patrzył na mnie tak samo jak Louis na Eleanor!
Masz na myśli obrzydzenie i wstręt?
     Z zadowoleniem patrzyłam jak zaskoczone fanki robią zdjęcia ''zakochanej'' parze i radośnie się przekrzykują. Wyciągnęłam telefon, wystukując krótką wiadomość i wysyłając ją do Azoffa. Mam nadzieję, że niedługo wkroczy do akcji.

*******
OMG, Louis... 
Mamma mia, dostałam od Was aż 6 komentarzy! :D

8 komentarzy = next!
Wiem, że dacie radę ;)


sobota, 16 maja 2015

Chapter Three


*****

~Phoebe~

     Zdezorientowana usiadłam za biurkiem, tępo wpatrując się w leżące przy mnie dokumenty, na których widok skakało mi ciśnienie. Siłą powstrzymywałam się, aby nie opuść budynku, głośno trzaskając drzwiami, aby pokazać wszystkim w jakim jestem obecnie nastroju. Dodatkowo plan Griffiths'a koligował się z moim, czego skutkiem była afera zaręczynowa Louisa i Eleanor.
     Warknęłam pod nosem, przeczesując ręką włosy i jednocześnie próbując wymyślić sposób na obejście żądań, postawionych przez starca. Być może nie muszę zawiadamiać wszystkich mediów i fanów; mogę przecież napuścić na Louisa jednego, marnego i najgorszego reportera, jakiego tylko widział świat i co najwyżej pięcioro fanów, to wszystko. Szatyn nie będzie czuł się tak bardzo niekomfortowo, kiedy upadnie na jedno kolano... ponownie.
     Przesunęłam wzrokiem po papierach, decydując się ułożyć je w dwa stosiki i jeden z nich zanieść mężczyźnie za drzwiami. Mimo, że była to mozolna i niebywale nudna praca, chciałam się z tym jak najszybciej uporać. Od dziecka wiedziałam, że nie będę pracować w biurze jako asystentka. Mimo, że ta praca była dla mnie przykrywką, z wytęsknieniem oczekiwałam godziny ósmej wieczorem, kiedy mogłam wreszcie zejść z posterunku.
     Białe kartki zręcznie przewijały się przez moje palce, skupiając całą moją uwagę, wyłącznie na sobie. Nie zwróciłam uwagi na dźwięk otwieranych drzwi, ani szybkich i natarczywych kroków.
        - Phoebe - drgnęłam, słysząc nieznany mi głos. Oderwałam się od papierów, spoglądając na osobę, która mi przeszkodziła. Louis Tomlinson. -  Bądź przy porcie koło Tamizy o siódmej wieczorem - warknął, odsuwając się. Założył ręce na piersi, eksponując swoje mięśnie, chcąc mnie w ten sposób przestraszyć. Cóż... udało mu się
       - Czy... wiesz ilu chcesz reporterów na miejscu?- zająknęłam się,próbując uniknąć wściekłego wzroku szatyna. - Fanów?
        - To ty o tym decydujesz, nie ja - zaśmiał się, mrużąc oczy. Skinęłam głową, sięgając po telefon, chwilę się zastanawiając i wybierając jeden z numerów, które miałam przygotowane na specjalnej liście. Założenie było takie, że miałam dzwonić do wszystkich z tych osób, ale skoro to ja mogę o tym decydować... - Co robisz?
    Uniosłam wskazujący palec przykładając go do ust i lekko przekrzywiając głowę. Czekałam, aż osoba po drugiej stronie,łaskawie podniesie słuchawkę i pozwoli mi na wykonywanie mojej ''pracy''.
        - Dzień dobry, nazywam się Phoebe Henley - powiedziałam do aparatu, kiedy po drugiej stronie odezwał się męski głos - Pracuję dla Modest! Management, chciałam poinformować państwa, że jutro odbędą się zaręczyny Louisa Tomlinsona i Eleanor Calder. Panu Tomlinsonowi bardzo zależy, aby ta informacja pozostała tajna do jutrzejszego wieczora, jednak chciałby - o ile to oczywiście możliwe - aby ten fakt ukazał się w najbliższym wydaniu gazety. Czy byliby państwo tacy uprzejmi i sfotografowaliby parę? - wyrzucałam z siebie słowa, ignorując zaskoczony wyraz twarzy Tomlinsona. Ściągnęłam brwi, wsłuchując się w słowa niewidzialnego dla mnie mężczyzny, aby po chwili wypuścić ze świstem powietrze - Niestety, ale nagrywanie filmu nie wchodzi w rachubę. Panna Calder nie życzy sobie zbiegowiska. Wyraziła zgodę tylko na zdjęcia, oraz na jednego reportera. Czy to Panu odpowiada? - wywróciłam oczami, skupiając się na sylwetce Louisa, siedzącego po drugiej stronie biurka z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Nie podejrzewał, że to tak rozegram. Nie jestem twoim wrogiem, Louis - Port obok Tamizy, siódma wieczorem. Proszę zachować dyskrecję. - dodałam po chwili, rozłączając się bez pożegnania.
     Odłożyłam telefon, chwytając do ręki długopis i skreślając wszystkie pozostałe numery oprócz jednego - pod który dzwoniłam. Amanda zajmie się sfałszowaniem rozmów z pozostałymi.
        - C-co... k-kogo ty...
        - The Sun będzie świadkiem waszych zaręczyn - przerwałam chłopakowi, wrzucając kartki do niszczarki. - Powiadomię czwórkę fanów, jeżeli Harry chce przyjść niech to zrobi, ale pod warunkiem, że ukryje się i przebierze za fana. - podniosłam się z miejsca, chwytając plik dokumentów i podchodząc do drzwi Griffiths'a. - Idź już Louis. To, że poszłam ci na rękę, nie oznacza, że będę ciągle robić to samo. Powinieneś być teraz z Eleanor - odwróciłam się na kilka sekund, po czym zapukałam i weszłam do gabinetu mojego szefa.

~Harry~

     Metaliczny posmak krwi, otrzeźwił mnie na tyle, abym mógł przestać zagryzać swoją wargę. Pokręciłem głową, wstając z miejsca i kopiąc najbliższy przedmiot znajdujący się pod moimi stopami.
        - Harry, uspokój się! - silny uścisk dłoni Louisa, oplótł moje ciało, nie pozwalając mi na wykonanie, chociażby najmniejszego ruchu. Znieruchomiałem w ramionach szatyna, głośno oddychając. Oboje wiedzieliśmy, że zbliża się mój napad paniki, a tego chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć. - Gdybym wiedział, że tak zareagujesz... nie mówiłbym ci.
        - Ona coś knuje, Louis! - szepnąłem, czując jak kropelki potu spływają po moim czole. Ponownie próbowałem wyrwać się z jego uścisku, jednak chłopak nie miał zamiaru mnie puścić. Mimo tego że był mniejszy i drobniejszy ode mnie, ciągle miewał przewagę w postaci swoich dobrze wyrzeźbionych ramion. - Nie chcę, żeby nas zniszczyli, oni już to robią, już nas oddzielają, nie pozwalają nam się nawet dotykać!- zapłakałem, opadając na silną pierś Tomlinsona. Niebieskooki, delikatnie gładził mnie po głowie, starając uspokoić, jednak czułem, że to nic nie da.
     Modest, zniszczył mnie tak bardzo, że każdy, chociażby najmniejszy zakaz, odbierałem jako atak, na swoją osobę i wpadałem w histerię. Rzucałem wszystkimi przedmiotami, które były pod moją ręką, płakałem, krzyczałem i nie dawałem się uspokoić.
       - Harry... Harry, proszę... proszę Harry,słuchaj mojego głosu... - rozpaczliwa nuta w głosie chłopaka, rozbrzmiała w mojej głowie, jednak nie reagowałem. Czułem jak moje ciało oplata coraz większy strach, jak zaćma zasłania mój umysł zostawiając jedną, jedyną myśl '' oni chcą was zniszczyć ''. Nie panowałem nad swoim ciałem, które po kilku sekundach opanowały drgawki i przejmujące dreszcze. Traciłem oddech, coraz bardziej się dusząc za każdym razem, kiedy rozpaczliwie starałem się zaczerpnąć powietrza. - Hazza... proszę... posłuchaj mnie, a będzie dobrze - Nie rozumiałem poszczególnych słów, więc nie potrafiłem spełnić prośby kogoś, kto do mnie mówił. Wymachiwałem rękoma, starając uwolnić się od przejmującego ciężaru, oplatające moje ciało, jednak kiedy rozpaczliwie się szarpałem, uścisk zwiększał się, odbierając mi resztki oddechu. Zrozpaczony załkałem, opadając na coś twardego za mną i chowając w tym czymś twarz. Wiedziałem, że to mój koniec. Wiedziałem, że to właśnie tak umrę. - Kochanie.... skarbie proszę...!- zacisnąłem mocniej oczy, chwytając dłońmi garść swoich włosów i krzycząc - Harry, to ja.. Louis! Hazza.... proszę skarbie, musisz się uspokoić, musisz zacząć normalnie oddychać...!
     Skoncentrowałem się na cichym uderzaniu czegoś, co znajdowało się zaraz obok mojego ucha. Lekkie, przyjemnie i delikatnie przyśpieszone uderzanie. Słuchałem tego odgłosu, zrównując z nim swój oddech. Gdzieś z tyłu słyszałem czyjeś słowa, jednak nie chciałem się w nie wsłuchiwać. Jednym bezpiecznym odgłosem, było ciche bicie czegoś, czego jeszcze nie zlokalizowałem. Czegoś, czego nie znałem.
     Tlen wreszcie został dostarczony do komórek w moim mózgu. Z radością zaczerpywałem nowe oddechy, pozwalając się zrelaksować całemu ciału. Strach powoli ustępował, a na jego miejsce wkraczało zmęczenie.
        - Hazza... - uchyliłem powieki, patrząc zamglonym wzrokiem na pochylająca się nade mną postać. - Harry...?
     Delikatna dłoń pogładziła mnie po policzku, przez co na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zanim straciłem świadomość, uświadomiłem sobie, dzięki czemu się uspokoiłem; zlokalizowałem to tajemnicze uderzanie. To było serce Louisa.

************
Początek jest trochę dziwny, no ale...
Przepraszam za moja nieobecność, ale w zeszłym miesiącu miałam wypadek i teraz pozdrawiam z łóżka szpitalnego ;) Tak szybko mnie nie wypuszczą....

5 komentarzy = next!

sobota, 11 kwietnia 2015

Chapter Two

********
Phoebe P.O.V.

     Reakcja naszej grupy była natychmiastowa. Josh chwycił moją - nadal gorącą - kawę i jednym, sprawnym ruchem, wylał ją na bluzkę nadchodzącej kobiety. Dziewczyna zrobiła to, czego od niej w danej chwili oczekiwaliśmy - zaczęła krzyczeć i wyzywać mojego wspólnika od najgorszych, przez co wzrok wszystkich zgromadzonych spoczął na chłopaku. W tym czasie ja i Amanda, zsunęłyśmy się z siedzeń i na czworakach, przeczołgałyśmy do tylnego wyjścia. Szarpnęłam za klamkę, jednak metalowe drzwi ani drgnęły.
        - Zamknięte - mruknęłam odsuwając się, robiąc tym samym miejsce Azoffowi. Mężczyzna przyłożył swój nadgarstek do klamki, a z złotego zegarka, który miał założony, błysnęła czerwona wiązka lasera, wypalając tym samym dziurę w miejscu, gdzie znajdował się zamek. Drzwi skrzypnęły, odchylając się na kilka metrów, przez co można było zobaczyć kawałek podwórka za kawiarenką.
        -Idźcie. Ja poczekam na Josha.- powiedział pchając nas w kierunku wyjścia i odwracając się do nas plecami. Wywróciłam oczami, posłusznie wychodząc z budynku i siadając na pobliskich kartonach.
        - Czekasz na nich?- Amanda stanęła przede mną, zapinając swoją skórzaną kurtkę i chowając ręce do kieszeni. Temperatura powietrza, również była inna niż w Los Angeles, przez co zapragnęłam wylądować na piaszczystej plaży, skąpanej w promieniach słonecznych, z dala od przejmującego zimna Wysp - Chyba lepiej, żeby ten chłopak nas nie zauważył razem. Kim on był tak w ogóle?- zapytała patrząc na mnie pytająco.
        - Nie mam pojęcia, ale śledził mnie od czasu, kiedy wyszłam z Modest. Myślałam, że go zgubiłam na ulicy, ale jakimś cudem, mnie odnalazł.-  powiedziałam, podnosząc się z miejsca i kierując się w stronę głównej ulicy. - Mam nadzieję, że sobie odpuścił.
     Dziewczyna skinęła głową, dotrzymując mi kroku i wychodząc na chodnik. Rozejrzałam się, szukając czarnego samochodzika, który miał mnie zawieść do domu, a po chwili odnalazłam postój taksówek, do którego się skierowałam, nie żegnając wcześniej mojej towarzyszki.
     Podałam kierowcy swój tymczasowy adres, wsiadając na tylne siedzenie i opierając głowę o szybę. Dzień przed wylotem z Los Angeles, Jeffrey powiadomił nas o kupnie trzech domów - po jednym dla każdego. Musieliśmy uwiarygodnić historyjkę o naszym ''nieznaniu się'' dlatego mieszkania były oddalone od siebie o dobre kilka kilometrów.
     Mój dom, położony był blisko centrum Londynu, co uwiarygodniło rozpuszczoną w okolicy bajeczkę na temat mojej osoby. Nie mogliśmy pozwolić, aby ktoś zaczął węszyć, poprzez pojawienie się niedociągnięć. Wszystko musiało być idealnie zaplanowane.
      Aż zbyt idealnie.
     Samochód zatrzymał się przed wielką czarną bramą, zamykającą mój podjazd. Podałam starszemu mężczyźnie wyznaczoną kwotę, nie szczędząc mu napiwku przy wysiadaniu z pojazdu i niemal od razu wciskając zmarznięte ręce w kieszenie mojej kurtki.
     Dom był okazały*, a przez to - imponująco wielki. Z powodzeniem uchodził za małą willę, jakieś dopiero wschodzącej gwiazdy, kupioną na ''urodziny'' przez moich ''rodziców''. W mniemaniu sąsiadów, oczywiście. Rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej.
     Pchnęłam czarne, dębowe drzwi, dzięki czemu znalazłam się w przedpokoju ''mojego'' domu. Zrzuciłam z nóg wysokie szpilki, pozwalając stopom wreszcie odpocząć od całodniowego nacisku. Wyciągałam z włosów jedyną wsuwkę, aby po chwili, pojedyncze kosmyki opadły na moje czoło, wywołując przy tym przyjemne łaskotki.
     Powolnym krokiem przeszłam do salonu, skąd mogłam podziwiać zachodzące słońce, dzięki temu że zamiast normalnych ścian, miałam wstawione coś na kształt... szklanych drzwi. Pomieszczenie wypełniło jasne, pomarańczowe światło - łudząco podobne do tego, które obserwowałam w domu, zanim wyjechałam pomóc One Direction.
     Westchnęłam opadając na białą kanapę, wbijając wzrok w wyłączony plazmowy telewizor. Chciałam zadzwonić do mamy, ale wiedziałam, że na daną chwilę jest to po prostu niemożliwe. Nie chodzi mi nawet o to, że ktoś może mnie teraz obserwować, ale o fakt... że mama po prostu nie będzie wiedziała kim jestem.
     Propozycja Jeffreya w pewien sposób ratowała moją matkę. Moim warunkiem, zgodzenia się na jego plan, była możliwość wydania książki, która miała okazać się sukcesem - oczywiście tak zakładał Azoff. Jego firma miała być moim sponsorem i promotorem, co zdziałałoby tylko na moją korzyć. Z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży egzemplarzy chciałam opłacić leczenie mojej mamy nim będzie za późno. Chociaż tyle mogłam dla niej zrobić.
   
Niall P.O.V

     Powstrzymałem ciche prychnięcie, kiedy do biura wszedł nasz szef ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Zaraz za nim kroczyła ciemnowłosa dziewczyna, trzymająca w rękach stertę białych i niebieskich teczek. Uważnie rozglądała się po pomieszczeniu, spuszczając speszony wzrok, kiedy zauważyła mnie i pozostałą czwórkę chłopaków.
     Kim ona jest?
        - Witam, panowie - Griffiths spojrzał na nas, stłoczonych na jego niewielkiej kanapie, delikatnie mrużąc oczy- Henley, zostaw tutaj dokumenty i idź do kawiarni po kawę - dodał po chwili, nie zaszczycając dziewczyny spojrzeniem. Ciemnowłosa - pomimo, że jej szef nie mógł tego zobaczyć -skinęła głową, kładąc teczki na biurko i najszybciej jak tylko mogła - opuściła pomieszczenie - Moi drodzy... co ja wam mówiłem o zasadach?
     Oderwałem wzrok od drzwi za którymi zniknęła nieznajoma dziewczyna, spoglądając na starszego mężczyznę spacerującego przed swoim biurkiem. Ręce założył na swojej piersi, powoli kręcąc głową, aż w końcu zatrzymał się na środku gabinetu, mierząc wściekłym spojrzeniem siedzących obok mnie Louisa i Harry'ego.
        - Dlaczego... - rzucił podchodząc do nas kierując swój wyciągnięty palec na Louisa - nie potraficie zachować swojego chorego związku w tajemnicy? - jego oczy zwęziły się, kiedy spoglądał raz na jednego, a raz na drugiego  - Czy naprawdę tak trudno jest wam się powstrzymać? Nie spoglądać na siebie? Nie DOTYKAĆ?
     Zacisnąłem pięści, próbując powstrzymać falę gorzkich słów pod adresem mężczyzny, które od samego początku cisnęły mi się na usta. Chore zasady Modest! już dawno zniszczyły związek Harry'ego i Louisa, tym samym ratując sobie tyłek. Przecież w najbardziej popularnym zespole na świcie, nie może być homoseksualisty! Tym bardziej dwóch.
        - Już za bardzo poszliśmy wam na rękę - staruszek syknął, plując - A to co wyprawiacie na koncertach, przechodzi najśmielsze granice!- machnął dłonią, odwracając się do nas plecami i siadając za swoim wielkim - nieużywanym - biurkiem - Dlatego Louis.... jutro oświadczysz się Eleanor, a ty Harry - uniósł głos, kiedy chłopcy zerwali się z kanapy z głośnym okrzykiem na ustach - powitaj ponownie Taylor.
        - Nie możecie tego zrobić! - twarz jak i szyja Louisa poczerwieniały ze złości - Ja i Harry jesteśmy zaręczeni! ZARĘCZENI!- zaakcentował podchodząc do Griffiths'a i zaciskając swoje drobne dłonie na jego krawacie - Nie macie prawa kazać zrobić mi czegoś, czego nie chce! Tym bardziej, jeżeli chodzi o zaręczyny!
        - Louis...- ostrzegawczy głos Harry'ego przedarł się przez ciężkie sapanie Lou, na co straszy chłopak odepchnął od siebie mężczyznę, przeklinając głośno - Uspokój się, kochanie - poprosił.
        - Wasz związek jest nienormalny!- Richard zachwiał się od silnego pchnięcia szatyna - WY jesteście nienormalni!- wskazał na dwójkę chłopaków przed sobą, trzymających się za ręce - Powinniście nam dziękować na kolanach za to co dla was robimy. Gdyby nie my, One Direction by nie istniało.
        - Jakim kosztem, co?! - warknąłem mając dość traktowania nas jak maszynki do zarabiania pieniędzy i wyżywania się na Larry'm - Nie liczycie się z naszym zdaniem, macie gdzieś to co czujemy... co wam do jasnej cholery szkodzi ujawnienie Larry'ego?! - krzyknąłem ignorując natarczywe próby uspokajania mnie, podjęte przez Liam'a. - Fanek Larry'ego jest więcej niż Elki i Lou, ale wy dalej brniecie w ten teatrzyk, byle nie stracić pieniędzy i fanów. Otwórzcie te ślepe oczy i spójrzcie do czego doprowadziliście, ukrywając ich! - powoli podszedłem do mężczyzny, wściekle lustrując go wzrokiem - za każde najmniejsze badziewie obrywa Louis. Jest najbardziej znienawidzonym członkiem zespołu - tego kurwa chcieliście?! - krzyknąłem uderzając ręką w stół.
     Drzwi otwarły się z łoskotem, ponownie ukazując tę samą dziewczynę, która opuściła biuro kilka minut wcześniej. Spojrzała na nas przestraszona, uważnie lustrując wszystkich dookoła. W dłoni trzymała papierowy kubek z parująca kawą i zieloną teczkę.
        - J-ja...- wyjąkała spłoszona, wpatrując się w Griffiths'a. Jej dłoń lekko zadrżała.
        - Phoebe, jak dobrze, że jesteś! - zmarszczyła brwi, niepewnie podchodząc do mężczyzny, kiedy ten skinął na nią głową. - Panowie, to jest Phoebe Henley, moja nowa asystentka. Skarbie...- przejechał po jej dłoni palcem, na co zmrużyła oczy, odsuwając się na kilka kroków - Jutro pojedziesz razem z Louisem i Eleanor... gdzieś i dopilnujesz, aby się jej oświadczył - uśmiechnął się do przerażonej dziewczyny, a potem przesunął swój wzrok na naszą piątkę - Tomlinson, daje ci wolną rękę co do zaplanowania zaręczyn - westchnął odbierając od Phoebe kawę i upijając z kubeczka spory łyk gorącego napoju - Ale mają się one odbyć jutro. A ty Nialler - zwrócił się do mnie, spoglądając w swoje dokumenty - Na twoim miejscu opanowałbym się i cieszył, że jeszcze nie przydzielono ci dziewczyny.
        - Pierdol się - syknąłem czując jak wzmaga się we mnie ochota na uderzenie tego skretyniałego mężczyzny, prosto w jego twarz.
        - Nie zapominajcie, że jesteście objęci umową... A teraz, wyjdźcie. Wieczorem oczekuję, że powiadomisz mnie o miejscu zaręczyn, Louis. Phoebe już dopilnuje, aby pojawili się tam fani i reporterzy.
     Prychnąłem pod nosem, mierząc ostatni raz wściekłym spojrzeniem brunetkę i wyrywając się z silnego uścisku Liama, opuściłem gabinet, upewniając się, że przy trzaśnięciu drzwiami, tabliczka z napisem  Richard Griffiths odpadnie roztrzaskując się na ziemi.

**********
*okazały - w sensie bogato zdobiony

Co ten Modest! :o
Komentujcie i dołączajcie do obserwatorów!

niedziela, 5 kwietnia 2015

Chapter One

******

     Nerwowym ruchem przygładziłam kołnierz białej, eleganckiej koszuli, kurczowo ściskając niebieską teczkę i rozglądając się po pomieszczeniu. Gabinet głównego szefa Modest! Management w cale nie wyróżniał się pod względem narcyzmu i snobizmu jaki panował w całym budynku. Zimne barwy pokoju oraz ogromne okno wbudowane w ścianę na całą jej szerokość, upewniły mnie w przekonaniu, że mężczyzna, który tutaj pracuje, nie da się łatwo zmanipulować. Zewsząd spoglądały na mnie portrety z tą samą, jednakową twarzą, twarzą, która za kilka minut miała zostać moim szefem.
     Drzwi gwałtownie otworzyły się, ukazując niewysokiego, łysiejącego grubaska o paciorkowatych oczach i obślizgłym uśmiechu na ustach. Uważnie zmierzył moją sylwetkę wzrokiem, a kiedy ruszył powoli w moją stronę z - w jego przekonaniu - zalotnym uśmiechem, mogłam dostrzec powoli rosnące wybrzuszenie w jego spodniach. Stłumiłam ciche prychnięcie jednocześnie zmuszając się do powstrzymania wymiotów na widok trzęsącego się ciałka staruszka.
        -Phoebe Henley.- stwierdził zatrzymując się przede mną i kładąc jedną ze swoich brudnych, obślizgłych dłoni na moich plecach. Na kilka sekund spuścił wzrok na lekko odsłonięte piersi i z jękiem zadowolenia oblizał swoje usta.- Starasz się o posadę mojej asystentki?- zapytał z ociąganiem zerkając w moje zielone oczy. Przełknęłam ślinę, kiwając głową, uważnie obserwując każdy ruch mężczyzny.- Dobrze... bardzo dobrze- mruknął uśmiechając się i - ku mojej uciesze - odsuwając ode mnie.- Czy mogę zobaczyć Twoje CV?
     Trzęsącą się dłonią, podałam staruszkowi niebieska teczkę, a następnie opadając na fotel po drugiej stronie biurka. Griffiths wyciągnął biała kartkę papieru z idealnie wymyślonym CV, zerknął na nią, a następnie wrzucił do niszczarki papierku stojącej obok jego biurka. Maszyna wydała z siebie charakterystyczny odgłos, a po chwili na idealnie gładkim blacie, wylądowała spora kupka białych papierków. Zmrużyłam oczy patrząc na mężczyznę, niemo oczekując od niego wyjaśnienia.
        - Zaczynasz w poniedziałek. Bądź tutaj o ósmej.- powiedział luzując czarny krawat, starannie zawiązany na szyi. Skinęłam głową, nic nie mówiąc, decydują się opuścić pomieszczenie, zanim mój nowy szef, nabierze ochoty na wykorzystanie mojej osoby do umilenia sobie poranka.
     Kiedy po kilku minutach, znalazłam się przed wejściem do słynnej firmy managerskiej, odetchnęłam z ulgą. Rozejrzałam się, uważnie lustrując teren dokoła mnie i powoli kierując się w stronę kawiarenki, gdzie czekał na mnie Jeffrey. Od niechcenia poprawiłam kolczyk w swoim uchu, uruchamiając tym samym głośnik zamontowany w zimnym metalu. Przez chwilę słyszałam szum, który z sekundy na sekundę zaczął się unormowywać, aż w końcu całkowicie ucichł.
     Londyn był wspaniałym miastem, jednak zbyt mokrym i ponurym jak dla mnie. Przez te kilka dni, które spędziłam w słonecznym Los Angeles, dopracowując nasz plan, pokochałam słońce i wysoką temperaturę. Nagły przeskok na zupełnie inny kontynent, gdzie pogoda zdawała się rządzić własnymi prawami, spowodowała, że moja tęsknota za domem wzmogła się, uświadamiając mi tym samym powód, dla którego to robię.
        - Phoebe- drgnęłam, kiedy w słuchawce odezwał się metaliczny głos mężczyzny.- Nie obracaj się. Masz ogon.
        - Żartujesz sobie?- syknęłam przybliżając do ust dłoń z podrobioną złotą bransoletką, gdzie schowany był malutki mikrofon. Dyskretnie spojrzałam do tyłu, zauważając wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyznę, starannie unikającego mojego wzroku.- Co teraz?- przejechałam palcem wskazującym po pomalowanych wargach, udając, że je ścieram.
        - Zgub go. On jest z Modest, nie może cię zobaczyć ze mną.
     Westchnęłam przeciągle rozglądając się i gorączkowo myśląc nad sposobem zgubienia nieznajomego. Abym swobodnie mogła przejść do kawiarni, gdzie miał czekać Azoff razem z pozostała dwójką ''wtajemniczonych'', musiałam zorganizować coś naprawdę szybkiego i spektakularnego, co byłoby w stanie wywołać ogromne zamieszanie.
     Zmrużyłam oczy, kiedy kilka metrów przede mną, zauważyłam starszą panią z kilkoma psami na smyczy, przechodząca obok witryn sklepowych. Jeden z nich, na specjalnym, starym stole, poukładane w równym rządku miał jabłka, które z pewnością miały zachęcić, do wejścia do budynku. Nieznacznie zbliżyłam się do stoiska, lekko trącając go ręką, przez co nóżki załamały się, a kolorowe owoce potoczyły wprost pod nogi starszej pani. Kobieta zachwiała, upadając z głośnym krzykiem na ustach, a przerażone nagłym wybuchem psy, szarpnęły się, tym samym wyrywając smycz z jej słabych dłoni i pędząc przed siebie.
     Tłum wokół mnie zamarł, aby po dwóch sekundach stłoczyć wokół oniemiałej i zszokowanej kobiety. Uśmiechnęłam się pod nosem, omijając zbiorowisko i przecinając ruchliwą ulicę. Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie, chwytając mocniej pasek torebki i zaciskając dłoń w pięść.
        -Świetnie. Czekamy na ciebie- usłyszałam.
     Kiedy oddaliłam się na kilka kroków od miejsca zamieszania, odwróciłam się, chcąc się upewnić, czy obcy mężczyzna faktycznie nie idzie za mną. Natychmiast założyłam na głowę kaptur mojej kurtki i wsunęłam do ust papierosa, przygarbiając się. Kimkolwiek był ten chłopak, nie mógł wydostać się z tłumu, co chwilę szturchany przez kolejne osoby, chcące w jakiś sposób pomóc starszej pani.
     Naciągnęłam mocniej kaptur, oddalając się z miejsca wypadku, modląc się, aby nikt nie powiązał mojej osoby z jabłkami. Miałam wystarczająco dużo problemów, a kolejny wcale by mi nie pomógł.
     Po kilku minutach w oddali zamajaczył szyld kawiarni, która była moim celem na daną chwilę. Nieznacznie przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Chwyciłam czarną klamkę od drzwi, ciągnąc ją, jednocześnie przyklejając do ust sztuczny uśmiech i obdarzając nim wychodzącą ze środka rodzinę z dwójką małych dzieci.
     Nie musiałam się rozglądać po wnętrzu, od razu zobaczyłam dobrze zbudowanego, ciemnowłosego chłopka. Gdybym nie musiała z nim współpracować i automatycznie nie znała jego historii, pomyślałabym, że Josh jest modelem. Cóż... jego wygląd musiał mu bardzo pomóc w jego ''pracy'' jak nazywał zwyczajną kradzież.
     Obok niego siedziała Amanda, wysoka i szczupła nie-rudowłosa dziewczyna, nie potrafiąca zaakceptować koloru swoich włosów, jednocześnie nie będącą w stanie na ich przefarbowanie. Nie mam pojęcia skąd się wzięła, wszystko co o niej wiem to tylko to dlaczego Azoff zwrócił na nią uwagę. Była genialnym informatykiem i hakerem, potrafiącym wejść na stronę rządową i wykraść stamtąd najważniejsze dokumenty, dzięki czemu w każdej chwili może rozpętać III wojnę światową. Przynajmniej zarzekała się, że nie ma czegoś takiego w planach, ale czego można się spodziewać po dziewczynie, mówiącej, że nie ma rudych włosów, podczas kiedy wszyscy doskonale widzą właśnie TEN kolor?
     Naprzeciwko dwójki - na pozór - normalnych nastolatków siedział dużo starszy mężczyzna, całkowicie skupiony na swoim telefonie. Na jego głowie znajdowała się czapka z daszkiem, a na nosie, wielkie okulary przez co nikt nie mógł dojrzeć jego twarzy. Jeffrey - jak brzmiało jego imię - nie mógł sobie pozwolić na bezkarne wyjście na ulicę od kilku tygodni. A dokładniej mówiąc od czasu, kiedy zaczął prowadzić rozmowy z Harrym Stylesem, pomagając przenieść One Direction do jego firmy, przez co stał się głównym celownikiem paparazzi.
     Wywróciłam oczami, kiedy odwrócił się w moją stronę, ponaglając mnie wzrokiem. Skinęłam głową kelnerce, składając swoje zamówienie i wskazując palcem miejsce, gdzie ma mi je przynieść, a następnie powoli skierowałam się w stronę stolika.
        - Ileż można? - jęknął chłopak, kiedy pojawiłam się w zasięgu jego wzroku.- Zdążyłem okraść pięć osób i jednego dzieciaka...
        - Josh...- Jeffrey spojrzał na niego, mrużąc oczy.- Przynajmniej nie rób tego przy mnie, dobra? Chce mieć czyste sumienie.
        - Cokolwiek szef karze - uśmiechnął się, unosząc do góry ręce, w obronnym geście. Prychnęłam pod nosem, wsuwając się na wolne miejcie obok Amandy. - Dostałaś tę robotę?
        - Tak- rzuciłam, ściągając ze swoich ramion kurtkę.- Nawet nie spojrzał na CV, tylko wrzucił do niszczarki. Myślę, że marzył o moich cyckach - dodałam przypominając sobie zadowoloną minę mojego ''szefa''.
     Jeffrey chrząknął głośno, kiedy przy stole pojawiła się kelnerka z parującą kawą. Uśmiechnęłam się do niej, biorąc do rąk ciepły napój i zanurzając w nim usta. Nie mam pojęcia, kiedy następnym razem będę mieć czas, aby napić się w spokoju czegokolwiek.
        - Potwórzmy plan.- Azoff odłożył telefon na blat i spojrzał na naszą trójkę stłoczoną na niewielkiej kanapie. - Każdy z was dostał pracę w Modest!Management, ale nie możecie pokazać, że się znacie. Pod żadnym pozorem, jesteście dla siebie obcymi ludźmi, jasne?- łypnął na nas unosząc do góry wskazujący palec.- Nie kontaktujecie się z Little Mix, 5 Second Of Summer, ani broń Boże z One Direction. Unikacie ich jak ognia, odpowiadacie wymijająco, nie możecie doprowadzić do tego, że zaczną podejrzewać, że zacząłem działać, jasne? Poproszono mnie o pomoc w wydostaniu One Direction, ale nie musiałem spełniać tej prośby. - zaznaczył - Zaprzyjaźnijcie się z ludźmi, którzy tam pracują, a w odpowiednim momencie pociągnijcie ich za język. Wszystko co wam powiedzą, bezpośrednio przekazujecie mnie. Codziennie wieczorem macie składać mi relacje z całego dnia, zrozumiano?
     Posłusznie skinęłam głową, kątem oka obserwując pozostałą dwójkę moich ''wspólników''.
        - Amanda, dostałaś pracę w oddziale reklamowym - powiedział, skupiając swoją uwagę na dziewczynie obok mnie - masz dostęp do wszystkich spotkań, wywiadów, promocji, dlatego musisz za wszelką cenę je monitorować. Masz być pewna w stu procentach, w jakim miejscu i o której godzinie będzie One Direction, kiedy się z tobą skontaktuje. Na moje polecenia, będziesz się włamywać do systemu i zdobywać to o cię poproszę, zrozumiano?- rudowłosa pokiwała głową, wywracając oczami.
        - Josh, ty opracujesz w dziale pocztowym, a tam jest najwięcej plotek. Musisz uważnie słuchać, ponieważ zabezpieczasz nasze tyły. Jeżeli usłyszysz cokolwiek, na temat jakichś szpiegów, bezzwłocznie do mnie dzwonisz jasne? Phoebe, a ty...- zwrócił się do mnie, nie czekając na odpowiedź chłopaka. - Masz najtrudniejsze zadanie. Jesteś najbliżej właściciela Modest, musisz być czujna na każdy jego ruch. Uważnie go obserwuj, to on rozmawia z One Direction i wydaje im nowe nakazy i zakazy. To co będzie się z nimi działo, zależy od niego. Musisz przewidzieć każdy jego ruch, i przede wszystkim nie wtrącać się, jasne?
     Skinęłam głową rozglądając się po lokalu i zatrzymując swój wzrok na oknie na przeciwnej ścianie. Zmarszczyłam brwi, kiedy zauważyłam znajomą postać stojącą na ulicy. Przekrzywiłam głowę, próbując rozpoznać kim była ta osoba i...
        -Kurwa- rzuciłam, kiedy uświadomiłam sobie kim była tajemnicza postać.- Piesek Modestu tu jest. I patrzy na nas.

*******
Mamy jedynkę! Dołączajcie do obserwatorów i podzielcie się swoimi opiniami :)

piątek, 27 marca 2015

Prologue:


     Koła samolotu zaczęły kołować po pasie startowym lotniska, aby po chwili całkowicie się zatrzymać. Wypuściłam z ust długo wstrzymywane powietrze i niezgrabnie podniosłam się ze swojego miejsca, biorąc do ręki bagaż podręczny. Omiotłam wzrokiem krótki szereg ludzi z biznes klasy, którzy jako pierwsi mieli prawo do opuszczenia kabiny, grzecznie ustawiając się i czekając na swoją kolej.
       - Dziękujemy za miły lot i witamy w USA!- zawołała stewardessa, kiedy znalazłam się obok niej. Uśmiechnęłam się sztucznie, powoli schodząc po schodkach prosto do długiego rękawa, skąd po chwili miałam widok na hale przylotów na lotnisku w Los Angeles.
     Od razu rzucił mi się w oczy. Nie trzymał w dłoni kartki z moim imieniem i nazwiskiem, jednak doskonale wiedziałam, że musiał to być ON. Pewnym siebie krokiem przemierzyłam dzielące nas ostatnie metry, zatrzymując się przed obcym dla mnie mężczyzną. Ciemnowłosy zmierzył mnie spojrzeniem, a na jego ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.
       - Doskonale Phoebe.- powiedział odbierając ode mnie jedyny bagaż jaki ze sobą miałam.- Dostałaś wszystkie wskazówki?
       -Oczywiście…- mruknęłam poprawiając swoje długie czarne włosy.- Moje warunki są nadal bez zmian.- dodałam.
       -Zdaję sobie z tego sprawę- na twarzy mężczyzny ponownie zawitał uśmiech.- Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z naszym planem… twoje marzenia wkrótce się spełnią.
     Zagryzłam wargę, uświadamiając sobie, że moje być albo nie być, zależy od jednego papierku i zespołu, który wart jest miliony. Zespołu, który nosił nazwę One Direction.


~*~

Nie przyzwyczajajcie się, do tego szablonu :)
P.S. Czy do tego opowiadania również mam dodawać gify i muzykę?