sobota, 11 kwietnia 2015

Chapter Two

********
Phoebe P.O.V.

     Reakcja naszej grupy była natychmiastowa. Josh chwycił moją - nadal gorącą - kawę i jednym, sprawnym ruchem, wylał ją na bluzkę nadchodzącej kobiety. Dziewczyna zrobiła to, czego od niej w danej chwili oczekiwaliśmy - zaczęła krzyczeć i wyzywać mojego wspólnika od najgorszych, przez co wzrok wszystkich zgromadzonych spoczął na chłopaku. W tym czasie ja i Amanda, zsunęłyśmy się z siedzeń i na czworakach, przeczołgałyśmy do tylnego wyjścia. Szarpnęłam za klamkę, jednak metalowe drzwi ani drgnęły.
        - Zamknięte - mruknęłam odsuwając się, robiąc tym samym miejsce Azoffowi. Mężczyzna przyłożył swój nadgarstek do klamki, a z złotego zegarka, który miał założony, błysnęła czerwona wiązka lasera, wypalając tym samym dziurę w miejscu, gdzie znajdował się zamek. Drzwi skrzypnęły, odchylając się na kilka metrów, przez co można było zobaczyć kawałek podwórka za kawiarenką.
        -Idźcie. Ja poczekam na Josha.- powiedział pchając nas w kierunku wyjścia i odwracając się do nas plecami. Wywróciłam oczami, posłusznie wychodząc z budynku i siadając na pobliskich kartonach.
        - Czekasz na nich?- Amanda stanęła przede mną, zapinając swoją skórzaną kurtkę i chowając ręce do kieszeni. Temperatura powietrza, również była inna niż w Los Angeles, przez co zapragnęłam wylądować na piaszczystej plaży, skąpanej w promieniach słonecznych, z dala od przejmującego zimna Wysp - Chyba lepiej, żeby ten chłopak nas nie zauważył razem. Kim on był tak w ogóle?- zapytała patrząc na mnie pytająco.
        - Nie mam pojęcia, ale śledził mnie od czasu, kiedy wyszłam z Modest. Myślałam, że go zgubiłam na ulicy, ale jakimś cudem, mnie odnalazł.-  powiedziałam, podnosząc się z miejsca i kierując się w stronę głównej ulicy. - Mam nadzieję, że sobie odpuścił.
     Dziewczyna skinęła głową, dotrzymując mi kroku i wychodząc na chodnik. Rozejrzałam się, szukając czarnego samochodzika, który miał mnie zawieść do domu, a po chwili odnalazłam postój taksówek, do którego się skierowałam, nie żegnając wcześniej mojej towarzyszki.
     Podałam kierowcy swój tymczasowy adres, wsiadając na tylne siedzenie i opierając głowę o szybę. Dzień przed wylotem z Los Angeles, Jeffrey powiadomił nas o kupnie trzech domów - po jednym dla każdego. Musieliśmy uwiarygodnić historyjkę o naszym ''nieznaniu się'' dlatego mieszkania były oddalone od siebie o dobre kilka kilometrów.
     Mój dom, położony był blisko centrum Londynu, co uwiarygodniło rozpuszczoną w okolicy bajeczkę na temat mojej osoby. Nie mogliśmy pozwolić, aby ktoś zaczął węszyć, poprzez pojawienie się niedociągnięć. Wszystko musiało być idealnie zaplanowane.
      Aż zbyt idealnie.
     Samochód zatrzymał się przed wielką czarną bramą, zamykającą mój podjazd. Podałam starszemu mężczyźnie wyznaczoną kwotę, nie szczędząc mu napiwku przy wysiadaniu z pojazdu i niemal od razu wciskając zmarznięte ręce w kieszenie mojej kurtki.
     Dom był okazały*, a przez to - imponująco wielki. Z powodzeniem uchodził za małą willę, jakieś dopiero wschodzącej gwiazdy, kupioną na ''urodziny'' przez moich ''rodziców''. W mniemaniu sąsiadów, oczywiście. Rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej.
     Pchnęłam czarne, dębowe drzwi, dzięki czemu znalazłam się w przedpokoju ''mojego'' domu. Zrzuciłam z nóg wysokie szpilki, pozwalając stopom wreszcie odpocząć od całodniowego nacisku. Wyciągałam z włosów jedyną wsuwkę, aby po chwili, pojedyncze kosmyki opadły na moje czoło, wywołując przy tym przyjemne łaskotki.
     Powolnym krokiem przeszłam do salonu, skąd mogłam podziwiać zachodzące słońce, dzięki temu że zamiast normalnych ścian, miałam wstawione coś na kształt... szklanych drzwi. Pomieszczenie wypełniło jasne, pomarańczowe światło - łudząco podobne do tego, które obserwowałam w domu, zanim wyjechałam pomóc One Direction.
     Westchnęłam opadając na białą kanapę, wbijając wzrok w wyłączony plazmowy telewizor. Chciałam zadzwonić do mamy, ale wiedziałam, że na daną chwilę jest to po prostu niemożliwe. Nie chodzi mi nawet o to, że ktoś może mnie teraz obserwować, ale o fakt... że mama po prostu nie będzie wiedziała kim jestem.
     Propozycja Jeffreya w pewien sposób ratowała moją matkę. Moim warunkiem, zgodzenia się na jego plan, była możliwość wydania książki, która miała okazać się sukcesem - oczywiście tak zakładał Azoff. Jego firma miała być moim sponsorem i promotorem, co zdziałałoby tylko na moją korzyć. Z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży egzemplarzy chciałam opłacić leczenie mojej mamy nim będzie za późno. Chociaż tyle mogłam dla niej zrobić.
   
Niall P.O.V

     Powstrzymałem ciche prychnięcie, kiedy do biura wszedł nasz szef ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Zaraz za nim kroczyła ciemnowłosa dziewczyna, trzymająca w rękach stertę białych i niebieskich teczek. Uważnie rozglądała się po pomieszczeniu, spuszczając speszony wzrok, kiedy zauważyła mnie i pozostałą czwórkę chłopaków.
     Kim ona jest?
        - Witam, panowie - Griffiths spojrzał na nas, stłoczonych na jego niewielkiej kanapie, delikatnie mrużąc oczy- Henley, zostaw tutaj dokumenty i idź do kawiarni po kawę - dodał po chwili, nie zaszczycając dziewczyny spojrzeniem. Ciemnowłosa - pomimo, że jej szef nie mógł tego zobaczyć -skinęła głową, kładąc teczki na biurko i najszybciej jak tylko mogła - opuściła pomieszczenie - Moi drodzy... co ja wam mówiłem o zasadach?
     Oderwałem wzrok od drzwi za którymi zniknęła nieznajoma dziewczyna, spoglądając na starszego mężczyznę spacerującego przed swoim biurkiem. Ręce założył na swojej piersi, powoli kręcąc głową, aż w końcu zatrzymał się na środku gabinetu, mierząc wściekłym spojrzeniem siedzących obok mnie Louisa i Harry'ego.
        - Dlaczego... - rzucił podchodząc do nas kierując swój wyciągnięty palec na Louisa - nie potraficie zachować swojego chorego związku w tajemnicy? - jego oczy zwęziły się, kiedy spoglądał raz na jednego, a raz na drugiego  - Czy naprawdę tak trudno jest wam się powstrzymać? Nie spoglądać na siebie? Nie DOTYKAĆ?
     Zacisnąłem pięści, próbując powstrzymać falę gorzkich słów pod adresem mężczyzny, które od samego początku cisnęły mi się na usta. Chore zasady Modest! już dawno zniszczyły związek Harry'ego i Louisa, tym samym ratując sobie tyłek. Przecież w najbardziej popularnym zespole na świcie, nie może być homoseksualisty! Tym bardziej dwóch.
        - Już za bardzo poszliśmy wam na rękę - staruszek syknął, plując - A to co wyprawiacie na koncertach, przechodzi najśmielsze granice!- machnął dłonią, odwracając się do nas plecami i siadając za swoim wielkim - nieużywanym - biurkiem - Dlatego Louis.... jutro oświadczysz się Eleanor, a ty Harry - uniósł głos, kiedy chłopcy zerwali się z kanapy z głośnym okrzykiem na ustach - powitaj ponownie Taylor.
        - Nie możecie tego zrobić! - twarz jak i szyja Louisa poczerwieniały ze złości - Ja i Harry jesteśmy zaręczeni! ZARĘCZENI!- zaakcentował podchodząc do Griffiths'a i zaciskając swoje drobne dłonie na jego krawacie - Nie macie prawa kazać zrobić mi czegoś, czego nie chce! Tym bardziej, jeżeli chodzi o zaręczyny!
        - Louis...- ostrzegawczy głos Harry'ego przedarł się przez ciężkie sapanie Lou, na co straszy chłopak odepchnął od siebie mężczyznę, przeklinając głośno - Uspokój się, kochanie - poprosił.
        - Wasz związek jest nienormalny!- Richard zachwiał się od silnego pchnięcia szatyna - WY jesteście nienormalni!- wskazał na dwójkę chłopaków przed sobą, trzymających się za ręce - Powinniście nam dziękować na kolanach za to co dla was robimy. Gdyby nie my, One Direction by nie istniało.
        - Jakim kosztem, co?! - warknąłem mając dość traktowania nas jak maszynki do zarabiania pieniędzy i wyżywania się na Larry'm - Nie liczycie się z naszym zdaniem, macie gdzieś to co czujemy... co wam do jasnej cholery szkodzi ujawnienie Larry'ego?! - krzyknąłem ignorując natarczywe próby uspokajania mnie, podjęte przez Liam'a. - Fanek Larry'ego jest więcej niż Elki i Lou, ale wy dalej brniecie w ten teatrzyk, byle nie stracić pieniędzy i fanów. Otwórzcie te ślepe oczy i spójrzcie do czego doprowadziliście, ukrywając ich! - powoli podszedłem do mężczyzny, wściekle lustrując go wzrokiem - za każde najmniejsze badziewie obrywa Louis. Jest najbardziej znienawidzonym członkiem zespołu - tego kurwa chcieliście?! - krzyknąłem uderzając ręką w stół.
     Drzwi otwarły się z łoskotem, ponownie ukazując tę samą dziewczynę, która opuściła biuro kilka minut wcześniej. Spojrzała na nas przestraszona, uważnie lustrując wszystkich dookoła. W dłoni trzymała papierowy kubek z parująca kawą i zieloną teczkę.
        - J-ja...- wyjąkała spłoszona, wpatrując się w Griffiths'a. Jej dłoń lekko zadrżała.
        - Phoebe, jak dobrze, że jesteś! - zmarszczyła brwi, niepewnie podchodząc do mężczyzny, kiedy ten skinął na nią głową. - Panowie, to jest Phoebe Henley, moja nowa asystentka. Skarbie...- przejechał po jej dłoni palcem, na co zmrużyła oczy, odsuwając się na kilka kroków - Jutro pojedziesz razem z Louisem i Eleanor... gdzieś i dopilnujesz, aby się jej oświadczył - uśmiechnął się do przerażonej dziewczyny, a potem przesunął swój wzrok na naszą piątkę - Tomlinson, daje ci wolną rękę co do zaplanowania zaręczyn - westchnął odbierając od Phoebe kawę i upijając z kubeczka spory łyk gorącego napoju - Ale mają się one odbyć jutro. A ty Nialler - zwrócił się do mnie, spoglądając w swoje dokumenty - Na twoim miejscu opanowałbym się i cieszył, że jeszcze nie przydzielono ci dziewczyny.
        - Pierdol się - syknąłem czując jak wzmaga się we mnie ochota na uderzenie tego skretyniałego mężczyzny, prosto w jego twarz.
        - Nie zapominajcie, że jesteście objęci umową... A teraz, wyjdźcie. Wieczorem oczekuję, że powiadomisz mnie o miejscu zaręczyn, Louis. Phoebe już dopilnuje, aby pojawili się tam fani i reporterzy.
     Prychnąłem pod nosem, mierząc ostatni raz wściekłym spojrzeniem brunetkę i wyrywając się z silnego uścisku Liama, opuściłem gabinet, upewniając się, że przy trzaśnięciu drzwiami, tabliczka z napisem  Richard Griffiths odpadnie roztrzaskując się na ziemi.

**********
*okazały - w sensie bogato zdobiony

Co ten Modest! :o
Komentujcie i dołączajcie do obserwatorów!

niedziela, 5 kwietnia 2015

Chapter One

******

     Nerwowym ruchem przygładziłam kołnierz białej, eleganckiej koszuli, kurczowo ściskając niebieską teczkę i rozglądając się po pomieszczeniu. Gabinet głównego szefa Modest! Management w cale nie wyróżniał się pod względem narcyzmu i snobizmu jaki panował w całym budynku. Zimne barwy pokoju oraz ogromne okno wbudowane w ścianę na całą jej szerokość, upewniły mnie w przekonaniu, że mężczyzna, który tutaj pracuje, nie da się łatwo zmanipulować. Zewsząd spoglądały na mnie portrety z tą samą, jednakową twarzą, twarzą, która za kilka minut miała zostać moim szefem.
     Drzwi gwałtownie otworzyły się, ukazując niewysokiego, łysiejącego grubaska o paciorkowatych oczach i obślizgłym uśmiechu na ustach. Uważnie zmierzył moją sylwetkę wzrokiem, a kiedy ruszył powoli w moją stronę z - w jego przekonaniu - zalotnym uśmiechem, mogłam dostrzec powoli rosnące wybrzuszenie w jego spodniach. Stłumiłam ciche prychnięcie jednocześnie zmuszając się do powstrzymania wymiotów na widok trzęsącego się ciałka staruszka.
        -Phoebe Henley.- stwierdził zatrzymując się przede mną i kładąc jedną ze swoich brudnych, obślizgłych dłoni na moich plecach. Na kilka sekund spuścił wzrok na lekko odsłonięte piersi i z jękiem zadowolenia oblizał swoje usta.- Starasz się o posadę mojej asystentki?- zapytał z ociąganiem zerkając w moje zielone oczy. Przełknęłam ślinę, kiwając głową, uważnie obserwując każdy ruch mężczyzny.- Dobrze... bardzo dobrze- mruknął uśmiechając się i - ku mojej uciesze - odsuwając ode mnie.- Czy mogę zobaczyć Twoje CV?
     Trzęsącą się dłonią, podałam staruszkowi niebieska teczkę, a następnie opadając na fotel po drugiej stronie biurka. Griffiths wyciągnął biała kartkę papieru z idealnie wymyślonym CV, zerknął na nią, a następnie wrzucił do niszczarki papierku stojącej obok jego biurka. Maszyna wydała z siebie charakterystyczny odgłos, a po chwili na idealnie gładkim blacie, wylądowała spora kupka białych papierków. Zmrużyłam oczy patrząc na mężczyznę, niemo oczekując od niego wyjaśnienia.
        - Zaczynasz w poniedziałek. Bądź tutaj o ósmej.- powiedział luzując czarny krawat, starannie zawiązany na szyi. Skinęłam głową, nic nie mówiąc, decydują się opuścić pomieszczenie, zanim mój nowy szef, nabierze ochoty na wykorzystanie mojej osoby do umilenia sobie poranka.
     Kiedy po kilku minutach, znalazłam się przed wejściem do słynnej firmy managerskiej, odetchnęłam z ulgą. Rozejrzałam się, uważnie lustrując teren dokoła mnie i powoli kierując się w stronę kawiarenki, gdzie czekał na mnie Jeffrey. Od niechcenia poprawiłam kolczyk w swoim uchu, uruchamiając tym samym głośnik zamontowany w zimnym metalu. Przez chwilę słyszałam szum, który z sekundy na sekundę zaczął się unormowywać, aż w końcu całkowicie ucichł.
     Londyn był wspaniałym miastem, jednak zbyt mokrym i ponurym jak dla mnie. Przez te kilka dni, które spędziłam w słonecznym Los Angeles, dopracowując nasz plan, pokochałam słońce i wysoką temperaturę. Nagły przeskok na zupełnie inny kontynent, gdzie pogoda zdawała się rządzić własnymi prawami, spowodowała, że moja tęsknota za domem wzmogła się, uświadamiając mi tym samym powód, dla którego to robię.
        - Phoebe- drgnęłam, kiedy w słuchawce odezwał się metaliczny głos mężczyzny.- Nie obracaj się. Masz ogon.
        - Żartujesz sobie?- syknęłam przybliżając do ust dłoń z podrobioną złotą bransoletką, gdzie schowany był malutki mikrofon. Dyskretnie spojrzałam do tyłu, zauważając wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyznę, starannie unikającego mojego wzroku.- Co teraz?- przejechałam palcem wskazującym po pomalowanych wargach, udając, że je ścieram.
        - Zgub go. On jest z Modest, nie może cię zobaczyć ze mną.
     Westchnęłam przeciągle rozglądając się i gorączkowo myśląc nad sposobem zgubienia nieznajomego. Abym swobodnie mogła przejść do kawiarni, gdzie miał czekać Azoff razem z pozostała dwójką ''wtajemniczonych'', musiałam zorganizować coś naprawdę szybkiego i spektakularnego, co byłoby w stanie wywołać ogromne zamieszanie.
     Zmrużyłam oczy, kiedy kilka metrów przede mną, zauważyłam starszą panią z kilkoma psami na smyczy, przechodząca obok witryn sklepowych. Jeden z nich, na specjalnym, starym stole, poukładane w równym rządku miał jabłka, które z pewnością miały zachęcić, do wejścia do budynku. Nieznacznie zbliżyłam się do stoiska, lekko trącając go ręką, przez co nóżki załamały się, a kolorowe owoce potoczyły wprost pod nogi starszej pani. Kobieta zachwiała, upadając z głośnym krzykiem na ustach, a przerażone nagłym wybuchem psy, szarpnęły się, tym samym wyrywając smycz z jej słabych dłoni i pędząc przed siebie.
     Tłum wokół mnie zamarł, aby po dwóch sekundach stłoczyć wokół oniemiałej i zszokowanej kobiety. Uśmiechnęłam się pod nosem, omijając zbiorowisko i przecinając ruchliwą ulicę. Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie, chwytając mocniej pasek torebki i zaciskając dłoń w pięść.
        -Świetnie. Czekamy na ciebie- usłyszałam.
     Kiedy oddaliłam się na kilka kroków od miejsca zamieszania, odwróciłam się, chcąc się upewnić, czy obcy mężczyzna faktycznie nie idzie za mną. Natychmiast założyłam na głowę kaptur mojej kurtki i wsunęłam do ust papierosa, przygarbiając się. Kimkolwiek był ten chłopak, nie mógł wydostać się z tłumu, co chwilę szturchany przez kolejne osoby, chcące w jakiś sposób pomóc starszej pani.
     Naciągnęłam mocniej kaptur, oddalając się z miejsca wypadku, modląc się, aby nikt nie powiązał mojej osoby z jabłkami. Miałam wystarczająco dużo problemów, a kolejny wcale by mi nie pomógł.
     Po kilku minutach w oddali zamajaczył szyld kawiarni, która była moim celem na daną chwilę. Nieznacznie przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Chwyciłam czarną klamkę od drzwi, ciągnąc ją, jednocześnie przyklejając do ust sztuczny uśmiech i obdarzając nim wychodzącą ze środka rodzinę z dwójką małych dzieci.
     Nie musiałam się rozglądać po wnętrzu, od razu zobaczyłam dobrze zbudowanego, ciemnowłosego chłopka. Gdybym nie musiała z nim współpracować i automatycznie nie znała jego historii, pomyślałabym, że Josh jest modelem. Cóż... jego wygląd musiał mu bardzo pomóc w jego ''pracy'' jak nazywał zwyczajną kradzież.
     Obok niego siedziała Amanda, wysoka i szczupła nie-rudowłosa dziewczyna, nie potrafiąca zaakceptować koloru swoich włosów, jednocześnie nie będącą w stanie na ich przefarbowanie. Nie mam pojęcia skąd się wzięła, wszystko co o niej wiem to tylko to dlaczego Azoff zwrócił na nią uwagę. Była genialnym informatykiem i hakerem, potrafiącym wejść na stronę rządową i wykraść stamtąd najważniejsze dokumenty, dzięki czemu w każdej chwili może rozpętać III wojnę światową. Przynajmniej zarzekała się, że nie ma czegoś takiego w planach, ale czego można się spodziewać po dziewczynie, mówiącej, że nie ma rudych włosów, podczas kiedy wszyscy doskonale widzą właśnie TEN kolor?
     Naprzeciwko dwójki - na pozór - normalnych nastolatków siedział dużo starszy mężczyzna, całkowicie skupiony na swoim telefonie. Na jego głowie znajdowała się czapka z daszkiem, a na nosie, wielkie okulary przez co nikt nie mógł dojrzeć jego twarzy. Jeffrey - jak brzmiało jego imię - nie mógł sobie pozwolić na bezkarne wyjście na ulicę od kilku tygodni. A dokładniej mówiąc od czasu, kiedy zaczął prowadzić rozmowy z Harrym Stylesem, pomagając przenieść One Direction do jego firmy, przez co stał się głównym celownikiem paparazzi.
     Wywróciłam oczami, kiedy odwrócił się w moją stronę, ponaglając mnie wzrokiem. Skinęłam głową kelnerce, składając swoje zamówienie i wskazując palcem miejsce, gdzie ma mi je przynieść, a następnie powoli skierowałam się w stronę stolika.
        - Ileż można? - jęknął chłopak, kiedy pojawiłam się w zasięgu jego wzroku.- Zdążyłem okraść pięć osób i jednego dzieciaka...
        - Josh...- Jeffrey spojrzał na niego, mrużąc oczy.- Przynajmniej nie rób tego przy mnie, dobra? Chce mieć czyste sumienie.
        - Cokolwiek szef karze - uśmiechnął się, unosząc do góry ręce, w obronnym geście. Prychnęłam pod nosem, wsuwając się na wolne miejcie obok Amandy. - Dostałaś tę robotę?
        - Tak- rzuciłam, ściągając ze swoich ramion kurtkę.- Nawet nie spojrzał na CV, tylko wrzucił do niszczarki. Myślę, że marzył o moich cyckach - dodałam przypominając sobie zadowoloną minę mojego ''szefa''.
     Jeffrey chrząknął głośno, kiedy przy stole pojawiła się kelnerka z parującą kawą. Uśmiechnęłam się do niej, biorąc do rąk ciepły napój i zanurzając w nim usta. Nie mam pojęcia, kiedy następnym razem będę mieć czas, aby napić się w spokoju czegokolwiek.
        - Potwórzmy plan.- Azoff odłożył telefon na blat i spojrzał na naszą trójkę stłoczoną na niewielkiej kanapie. - Każdy z was dostał pracę w Modest!Management, ale nie możecie pokazać, że się znacie. Pod żadnym pozorem, jesteście dla siebie obcymi ludźmi, jasne?- łypnął na nas unosząc do góry wskazujący palec.- Nie kontaktujecie się z Little Mix, 5 Second Of Summer, ani broń Boże z One Direction. Unikacie ich jak ognia, odpowiadacie wymijająco, nie możecie doprowadzić do tego, że zaczną podejrzewać, że zacząłem działać, jasne? Poproszono mnie o pomoc w wydostaniu One Direction, ale nie musiałem spełniać tej prośby. - zaznaczył - Zaprzyjaźnijcie się z ludźmi, którzy tam pracują, a w odpowiednim momencie pociągnijcie ich za język. Wszystko co wam powiedzą, bezpośrednio przekazujecie mnie. Codziennie wieczorem macie składać mi relacje z całego dnia, zrozumiano?
     Posłusznie skinęłam głową, kątem oka obserwując pozostałą dwójkę moich ''wspólników''.
        - Amanda, dostałaś pracę w oddziale reklamowym - powiedział, skupiając swoją uwagę na dziewczynie obok mnie - masz dostęp do wszystkich spotkań, wywiadów, promocji, dlatego musisz za wszelką cenę je monitorować. Masz być pewna w stu procentach, w jakim miejscu i o której godzinie będzie One Direction, kiedy się z tobą skontaktuje. Na moje polecenia, będziesz się włamywać do systemu i zdobywać to o cię poproszę, zrozumiano?- rudowłosa pokiwała głową, wywracając oczami.
        - Josh, ty opracujesz w dziale pocztowym, a tam jest najwięcej plotek. Musisz uważnie słuchać, ponieważ zabezpieczasz nasze tyły. Jeżeli usłyszysz cokolwiek, na temat jakichś szpiegów, bezzwłocznie do mnie dzwonisz jasne? Phoebe, a ty...- zwrócił się do mnie, nie czekając na odpowiedź chłopaka. - Masz najtrudniejsze zadanie. Jesteś najbliżej właściciela Modest, musisz być czujna na każdy jego ruch. Uważnie go obserwuj, to on rozmawia z One Direction i wydaje im nowe nakazy i zakazy. To co będzie się z nimi działo, zależy od niego. Musisz przewidzieć każdy jego ruch, i przede wszystkim nie wtrącać się, jasne?
     Skinęłam głową rozglądając się po lokalu i zatrzymując swój wzrok na oknie na przeciwnej ścianie. Zmarszczyłam brwi, kiedy zauważyłam znajomą postać stojącą na ulicy. Przekrzywiłam głowę, próbując rozpoznać kim była ta osoba i...
        -Kurwa- rzuciłam, kiedy uświadomiłam sobie kim była tajemnicza postać.- Piesek Modestu tu jest. I patrzy na nas.

*******
Mamy jedynkę! Dołączajcie do obserwatorów i podzielcie się swoimi opiniami :)