********
Phoebe P.O.V.Reakcja naszej grupy była natychmiastowa. Josh chwycił moją - nadal gorącą - kawę i jednym, sprawnym ruchem, wylał ją na bluzkę nadchodzącej kobiety. Dziewczyna zrobiła to, czego od niej w danej chwili oczekiwaliśmy - zaczęła krzyczeć i wyzywać mojego wspólnika od najgorszych, przez co wzrok wszystkich zgromadzonych spoczął na chłopaku. W tym czasie ja i Amanda, zsunęłyśmy się z siedzeń i na czworakach, przeczołgałyśmy do tylnego wyjścia. Szarpnęłam za klamkę, jednak metalowe drzwi ani drgnęły.
- Zamknięte - mruknęłam odsuwając się, robiąc tym samym miejsce Azoffowi. Mężczyzna przyłożył swój nadgarstek do klamki, a z złotego zegarka, który miał założony, błysnęła czerwona wiązka lasera, wypalając tym samym dziurę w miejscu, gdzie znajdował się zamek. Drzwi skrzypnęły, odchylając się na kilka metrów, przez co można było zobaczyć kawałek podwórka za kawiarenką.
-Idźcie. Ja poczekam na Josha.- powiedział pchając nas w kierunku wyjścia i odwracając się do nas plecami. Wywróciłam oczami, posłusznie wychodząc z budynku i siadając na pobliskich kartonach.
- Czekasz na nich?- Amanda stanęła przede mną, zapinając swoją skórzaną kurtkę i chowając ręce do kieszeni. Temperatura powietrza, również była inna niż w Los Angeles, przez co zapragnęłam wylądować na piaszczystej plaży, skąpanej w promieniach słonecznych, z dala od przejmującego zimna Wysp - Chyba lepiej, żeby ten chłopak nas nie zauważył razem. Kim on był tak w ogóle?- zapytała patrząc na mnie pytająco.
- Nie mam pojęcia, ale śledził mnie od czasu, kiedy wyszłam z Modest. Myślałam, że go zgubiłam na ulicy, ale jakimś cudem, mnie odnalazł.- powiedziałam, podnosząc się z miejsca i kierując się w stronę głównej ulicy. - Mam nadzieję, że sobie odpuścił.
Dziewczyna skinęła głową, dotrzymując mi kroku i wychodząc na chodnik. Rozejrzałam się, szukając czarnego samochodzika, który miał mnie zawieść do domu, a po chwili odnalazłam postój taksówek, do którego się skierowałam, nie żegnając wcześniej mojej towarzyszki.
Podałam kierowcy swój tymczasowy adres, wsiadając na tylne siedzenie i opierając głowę o szybę. Dzień przed wylotem z Los Angeles, Jeffrey powiadomił nas o kupnie trzech domów - po jednym dla każdego. Musieliśmy uwiarygodnić historyjkę o naszym ''nieznaniu się'' dlatego mieszkania były oddalone od siebie o dobre kilka kilometrów.
Mój dom, położony był blisko centrum Londynu, co uwiarygodniło rozpuszczoną w okolicy bajeczkę na temat mojej osoby. Nie mogliśmy pozwolić, aby ktoś zaczął węszyć, poprzez pojawienie się niedociągnięć. Wszystko musiało być idealnie zaplanowane.
Aż zbyt idealnie.
Samochód zatrzymał się przed wielką czarną bramą, zamykającą mój podjazd. Podałam starszemu mężczyźnie wyznaczoną kwotę, nie szczędząc mu napiwku przy wysiadaniu z pojazdu i niemal od razu wciskając zmarznięte ręce w kieszenie mojej kurtki.
Dom był okazały*, a przez to - imponująco wielki. Z powodzeniem uchodził za małą willę, jakieś dopiero wschodzącej gwiazdy, kupioną na ''urodziny'' przez moich ''rodziców''. W mniemaniu sąsiadów, oczywiście. Rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej.
Pchnęłam czarne, dębowe drzwi, dzięki czemu znalazłam się w przedpokoju ''mojego'' domu. Zrzuciłam z nóg wysokie szpilki, pozwalając stopom wreszcie odpocząć od całodniowego nacisku. Wyciągałam z włosów jedyną wsuwkę, aby po chwili, pojedyncze kosmyki opadły na moje czoło, wywołując przy tym przyjemne łaskotki.
Powolnym krokiem przeszłam do salonu, skąd mogłam podziwiać zachodzące słońce, dzięki temu że zamiast normalnych ścian, miałam wstawione coś na kształt... szklanych drzwi. Pomieszczenie wypełniło jasne, pomarańczowe światło - łudząco podobne do tego, które obserwowałam w domu, zanim wyjechałam pomóc One Direction.
Westchnęłam opadając na białą kanapę, wbijając wzrok w wyłączony plazmowy telewizor. Chciałam zadzwonić do mamy, ale wiedziałam, że na daną chwilę jest to po prostu niemożliwe. Nie chodzi mi nawet o to, że ktoś może mnie teraz obserwować, ale o fakt... że mama po prostu nie będzie wiedziała kim jestem.
Propozycja Jeffreya w pewien sposób ratowała moją matkę. Moim warunkiem, zgodzenia się na jego plan, była możliwość wydania książki, która miała okazać się sukcesem - oczywiście tak zakładał Azoff. Jego firma miała być moim sponsorem i promotorem, co zdziałałoby tylko na moją korzyć. Z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży egzemplarzy chciałam opłacić leczenie mojej mamy nim będzie za późno. Chociaż tyle mogłam dla niej zrobić.
Niall P.O.V
Powstrzymałem ciche prychnięcie, kiedy do biura wszedł nasz szef ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Zaraz za nim kroczyła ciemnowłosa dziewczyna, trzymająca w rękach stertę białych i niebieskich teczek. Uważnie rozglądała się po pomieszczeniu, spuszczając speszony wzrok, kiedy zauważyła mnie i pozostałą czwórkę chłopaków.
Kim ona jest?
- Witam, panowie - Griffiths spojrzał na nas, stłoczonych na jego niewielkiej kanapie, delikatnie mrużąc oczy- Henley, zostaw tutaj dokumenty i idź do kawiarni po kawę - dodał po chwili, nie zaszczycając dziewczyny spojrzeniem. Ciemnowłosa - pomimo, że jej szef nie mógł tego zobaczyć -skinęła głową, kładąc teczki na biurko i najszybciej jak tylko mogła - opuściła pomieszczenie - Moi drodzy... co ja wam mówiłem o zasadach?
Oderwałem wzrok od drzwi za którymi zniknęła nieznajoma dziewczyna, spoglądając na starszego mężczyznę spacerującego przed swoim biurkiem. Ręce założył na swojej piersi, powoli kręcąc głową, aż w końcu zatrzymał się na środku gabinetu, mierząc wściekłym spojrzeniem siedzących obok mnie Louisa i Harry'ego.
- Dlaczego... - rzucił podchodząc do nas kierując swój wyciągnięty palec na Louisa - nie potraficie zachować swojego chorego związku w tajemnicy? - jego oczy zwęziły się, kiedy spoglądał raz na jednego, a raz na drugiego - Czy naprawdę tak trudno jest wam się powstrzymać? Nie spoglądać na siebie? Nie DOTYKAĆ?
Zacisnąłem pięści, próbując powstrzymać falę gorzkich słów pod adresem mężczyzny, które od samego początku cisnęły mi się na usta. Chore zasady Modest! już dawno zniszczyły związek Harry'ego i Louisa, tym samym ratując sobie tyłek. Przecież w najbardziej popularnym zespole na świcie, nie może być homoseksualisty! Tym bardziej dwóch.
- Już za bardzo poszliśmy wam na rękę - staruszek syknął, plując - A to co wyprawiacie na koncertach, przechodzi najśmielsze granice!- machnął dłonią, odwracając się do nas plecami i siadając za swoim wielkim - nieużywanym - biurkiem - Dlatego Louis.... jutro oświadczysz się Eleanor, a ty Harry - uniósł głos, kiedy chłopcy zerwali się z kanapy z głośnym okrzykiem na ustach - powitaj ponownie Taylor.
- Nie możecie tego zrobić! - twarz jak i szyja Louisa poczerwieniały ze złości - Ja i Harry jesteśmy zaręczeni! ZARĘCZENI!- zaakcentował podchodząc do Griffiths'a i zaciskając swoje drobne dłonie na jego krawacie - Nie macie prawa kazać zrobić mi czegoś, czego nie chce! Tym bardziej, jeżeli chodzi o zaręczyny!
- Louis...- ostrzegawczy głos Harry'ego przedarł się przez ciężkie sapanie Lou, na co straszy chłopak odepchnął od siebie mężczyznę, przeklinając głośno - Uspokój się, kochanie - poprosił.
- Wasz związek jest nienormalny!- Richard zachwiał się od silnego pchnięcia szatyna - WY jesteście nienormalni!- wskazał na dwójkę chłopaków przed sobą, trzymających się za ręce - Powinniście nam dziękować na kolanach za to co dla was robimy. Gdyby nie my, One Direction by nie istniało.
- Jakim kosztem, co?! - warknąłem mając dość traktowania nas jak maszynki do zarabiania pieniędzy i wyżywania się na Larry'm - Nie liczycie się z naszym zdaniem, macie gdzieś to co czujemy... co wam do jasnej cholery szkodzi ujawnienie Larry'ego?! - krzyknąłem ignorując natarczywe próby uspokajania mnie, podjęte przez Liam'a. - Fanek Larry'ego jest więcej niż Elki i Lou, ale wy dalej brniecie w ten teatrzyk, byle nie stracić pieniędzy i fanów. Otwórzcie te ślepe oczy i spójrzcie do czego doprowadziliście, ukrywając ich! - powoli podszedłem do mężczyzny, wściekle lustrując go wzrokiem - za każde najmniejsze badziewie obrywa Louis. Jest najbardziej znienawidzonym członkiem zespołu - tego kurwa chcieliście?! - krzyknąłem uderzając ręką w stół.
Drzwi otwarły się z łoskotem, ponownie ukazując tę samą dziewczynę, która opuściła biuro kilka minut wcześniej. Spojrzała na nas przestraszona, uważnie lustrując wszystkich dookoła. W dłoni trzymała papierowy kubek z parująca kawą i zieloną teczkę.
- J-ja...- wyjąkała spłoszona, wpatrując się w Griffiths'a. Jej dłoń lekko zadrżała.
- Phoebe, jak dobrze, że jesteś! - zmarszczyła brwi, niepewnie podchodząc do mężczyzny, kiedy ten skinął na nią głową. - Panowie, to jest Phoebe Henley, moja nowa asystentka. Skarbie...- przejechał po jej dłoni palcem, na co zmrużyła oczy, odsuwając się na kilka kroków - Jutro pojedziesz razem z Louisem i Eleanor... gdzieś i dopilnujesz, aby się jej oświadczył - uśmiechnął się do przerażonej dziewczyny, a potem przesunął swój wzrok na naszą piątkę - Tomlinson, daje ci wolną rękę co do zaplanowania zaręczyn - westchnął odbierając od Phoebe kawę i upijając z kubeczka spory łyk gorącego napoju - Ale mają się one odbyć jutro. A ty Nialler - zwrócił się do mnie, spoglądając w swoje dokumenty - Na twoim miejscu opanowałbym się i cieszył, że jeszcze nie przydzielono ci dziewczyny.
- Pierdol się - syknąłem czując jak wzmaga się we mnie ochota na uderzenie tego skretyniałego mężczyzny, prosto w jego twarz.
- Nie zapominajcie, że jesteście objęci umową... A teraz, wyjdźcie. Wieczorem oczekuję, że powiadomisz mnie o miejscu zaręczyn, Louis. Phoebe już dopilnuje, aby pojawili się tam fani i reporterzy.
Prychnąłem pod nosem, mierząc ostatni raz wściekłym spojrzeniem brunetkę i wyrywając się z silnego uścisku Liama, opuściłem gabinet, upewniając się, że przy trzaśnięciu drzwiami, tabliczka z napisem Richard Griffiths odpadnie roztrzaskując się na ziemi.
**********
*okazały - w sensie bogato zdobiony
*okazały - w sensie bogato zdobiony
Co ten Modest! :o
Komentujcie i dołączajcie do obserwatorów!
Komentujcie i dołączajcie do obserwatorów!